Teoretycznie i praktycznie najłatwiejsze logistycznie do zorganizowania, stosunkowo tanie i nie wymagające szczególnego wyposażenia w przyrządy gemmologiczne, są szkolenia towaroznawców, które mnożą się jak grzyby po deszczu. Powstają różne konfiguracje tych szkoleń – towaroznawca jubilerski, towaroznawca pereł, towaroznawca diamentów czy towaroznawca diamentów i pereł. Czego jednak można nauczyć się w kilka dni np. o diamentach czy kamieniach szlachetnych? Praktycznie można mieć o gemmologii jedynie ogólne pojęcie. Jeden z wykładowców kursów dla towaroznawców w przypływie szczerości stwierdził: ...takie szkolenia gdzie jest tylko tablica i kreda oraz kupa ludzi to nieporozumienie...
Nie zgodziłbym się do końca z tą tezą, bowiem uważam że takie szkolenia są potrzebne, jednak pod pewnymi warunkami. Organizatorzy szkoleń powinni ponosić odpowiedzialność za poziom merytoryczny przekazywanych wiadomości, szkolenia nie powinny nosić znamion przypadkowości i być traktowane wyłącznie jako źródło dochodu. Organizatorzy powinni także posiadać nad absolwentami pewną kontrolę merytoryczną po zakończeniu szkoleń, tzn. powinni monitorować ich dalszą działalność. Nie jest dobrze gdy reklamuje się szkolenia czy ośrodek, który jako jedyny w Polsce (i chyba na świecie) kształci rzeczoznawców. Ośrodek może kształcić gemmologów, którzy dzięki nabytej wiedzy, wieloletniej pracy w zawodzie i nabytemu doświadczeniu, fachowości i wiarygodności zostaną w przyszłości rzeczoznawcami. Rzeczoznawca to przecież przedstawiciel zawodu zaufania publicznego a nie świeżo upieczony absolwent kilkudniowego szkolenia.
Efektem nadmiernych oczekiwań związanych ze szkoleniem i sprzedażą złudzeń jest produkt w postaci absolwenta takiego szkolenia, który natychmiast zamawia sobie pieczątkę „Rzeczoznawcy-towaroznawcy”, wystawia ekspertyzy i bierze za to niemałe pieniądze (2-3% od wartości wycenianej biżuterii). Na załączonym przykładzie (fot. 1) widać efekt pracy takiego towaroznawcy. Na pożółkłym blankiecie pt. „Świadectwo badania” mamy opisany brylant. Nie będę komentował jakości tej „ekspertyzy”, w każdym razie, według trzech niezależnych ekspertów, czystość opisanego kamienia była zawyżona „jedynie” o 3 klasy. Podobny „wysoki” poziom graficzny i merytoryczny reprezentuje „Certyfikat wyrobu jubilerskiego” eksperta diamentów HRD (fot. 2), co pozostawiam już bez komentarza.
Moda na zagraniczne certyfikaty diamentów
W Polsce zaczyna panować moda zakupu diamentów z zagranicznymi certyfikatami. Powszechnie wiadomo, że istnieją laboratoria o uznanej renomie światowej a wystawiane przez nie certyfikaty są na wysokim poziomie merytorycznym i graficznym(np. GIA, HRD czy IGI) (fot. 3). Coraz częściej jednak można spotka na rynku certyfikaty laboratoriów nieznanej proweniencji typu IGAL, IGL i in., których wartość merytoryczna pozostawia wiele do życzenia. Wydaje się, że służą one głównie do nabijania łatwowiernych, nie znających się na rzeczy lecz zamożnych klientów w przysłowiową butelkę. Przykładem może być oferowany na sprzedaż diament, który według certyfikatu miał masę 1,00 ct, czystość VS2-SI1 ct i barwę F (fot. 4). W rzeczywistości miał barwę I, czystość P2 (fot. 5), a jego wartość według Rapaporta była zawyżona do tej wynikającej z certyfikatu o ok. 4800 USD.
Innym kuriozalnym novum na rynku rzeczoznawstwa gemmologicznego jest możliwość zakupu w internecie bardzo ładnego certyfikatu anglojęzycznego z mnóstwem pieczątek, który można później... własnoręcznie i dowolnie wypełnić.
Dlaczego tak się dzieje, że certyfikat zagranicznego laboratorium gemmologicznego typu „krzak” jest wyżej ceniony niż certyfikat polski? Dlaczego zaczyna obserwować się taką deprecjację polskich rzeczoznawców a polskie banki korzystają z usług zagranicznych ekspertów? Ze strony środowiska jubilerskiego nie widać woli eliminacji z rynku polskiego wykształconych, fachowych, kompetentnych i uczciwych inaczej rzeczoznawców, co w niedługim czasie spowoduje, że klienci zamiast o certyfikaty polskie będą pytali wyłącznie o certyfikaty zagraniczne. I nie ma się co dziwić. Duży format, ładna szata gra- ficzna, niezrozumiałe dla większości kupujących anglojęzyczne nazewnictwo, ładny papier, kartonowa oprawa, wiele nadruków i pieczątek sprawiają wrażenie solidności i wiarygodności. Wystarczy tylko porównać certyfikaty z fot. 1 i 2 z certyfikatem z fot. 3.
Klienci pytani wielokrotnie o to dlaczego żądają zagranicznych certyfikatów na diamenty odpowiadali z dużą szczerością, że pomijając kwestie estetyczne, po kilku przykrych doświadczeniach jakie przeżyli w kontaktach z naszymi rzeczoznawcami, oceniają ich uczciwość i wiedzę negatywnie.
Zła praktyka
Niedobrą i coraz pospolitszą praktyką staje się fakt wyrabiania pieczątek i wystawiania ekspertyz przez absolwentów kilkudniowych szkoleń lub przypadkowych ludzi. Wolność rynkowa doprowadziła do tego, że nasila się bałagan na rynku usług z zakresu rzeczoznawstwa gemmologicznego i jubilerskiego. Coraz więcej jest pseudo fachowców, dyletantów i chętnych do zarobienia szybkich pieniędzy. Zdezorientowani klienci krążą po mieście z wycenami zawyżonymi nawet o kilkaset procent w stosunku do realnej wartości posiadanej biżuterii. To wszystko uderza w dobre imię solidnych rzeczoznawców, niezależnie od ich poglądów czy przynależności do jakiejkolwiek organizacji branżowej. Niektórzy uważają, że w mętnej wodzie można zawsze złapać więcej ryb. Należy jednak pamiętać również o tym, że kij ma zawsze dwa końce.
Kolejną sprawą wymagającą pilnego uporządkowania wydaje się konieczność ujednolicenia wystawianych certyfikatów. Od kilku lat obowiązuje Polska Norma PN-M-17007:2002 dotycząca wyceny diamentów i określająca jednoznacznie „zawartość” merytoryczną certyfikatu. Mimo wielu publikacji na ten temat wydaje się jakby nasi rzeczoznawcy lekceważyli obowiązujące przepisy prawa i wystawiali certyfikaty według własnego widzi mi się. Do podjęcia działań w kierunku ich ujednolicenia powinny przekonać załączone zdjęcia. Czytelnicy zapewne zgodzą się z konkluzją autora, że (pomijając wartość merytoryczną) chociażby ich szata graficzna jest delikatnie mówiąc niekonkurencyjna w stosunku zachodnich.