Strona główna | Linki | Katalog | Ogłoszenia | PTGEM | Subskrybcja | Ustaw startową | Do ulubionych | Poleć znajomym | Zaloguj się   
Aktualności
Informacje
Prawo
Trendy
Stowarzyszenia

Aktualny numer
Szukaj w serwisie

Życie w zawieszeniu czyli balans na granicy dwóch kultur
Lu Pin




Instalacja z Chios
Lu Pin poznałam podczas 18. Międzynarodowego Pleneru Impresji Greckich, który miał miejsce w czerwcu br. na Chios. Urocza artystka z Chin zdobyła sympatię wszystkich pozostałych uczestników pleneru. Moją także. „Wszyscy ją tutaj kochają” - tak obecność Lu Pin komentowała komisarz pleneru p. Helena Zadrejko. „Jest niezwykle miła i wnosi między nas taki wschodni spokój”... Na plenerze Lu Pin obdarzona została wdzięcznym imieniem Lulusza. „Luluszka” - pieszczotliwie zwracali się do niej wszyscy. Ja jednak nazwałam ją sobie Łupinką, bo choć Lulusza brzmi pięknie, to w moim przekonaniu Łupinka głębiej odzwierciedla charakter Lu Pin. W tej drobnej Łupince kryje się bowiem ogromny świat wyobraźni i emocji. Jest niby taka porcelanowo delikatna, jednakże charakter ma niezwykle mocny.
Lu Pin w plenerowym krajobrazie Mesty odnalazła adekwatną do jej pasji formę plastyczną, w której wyraziła swoje artystyczne fascynacje. Barwne pejzażowe rysunki - każdy w innej tonacji - uzupełnione zostały oryginalną biżuterią wykonaną z osadzonych w srebrnej oprawie jedwabnych nici w odpowiednich do całości kolorach. W swoistej instalacji zamontowanej na starych drewnianych drzwiach, które symbolicznie potraktować można na przykład jako wrota prowadzące do dalekich kultur, Lu Pin z powodzeniem połączyła specyficzny krajobraz Mesty i całej natury Mastikochoria (w Mesta właśnie - jednej ze słynnych mastyksowych wiosek Chios - odbywał się plener) z jakże chińskim naturalnym materiałem.









Zaprojektowany przez Lu Pin pomnik Fryderyka Chopina 3 marca 2007 roku stanął
w parku w Szanghaju. Monument mierzy 6 m, a wraz z cokołem – 7 metrów,
dzięki czemu jest nieznacznie wyższy niż Pomnik Chopina w Łazienkach. Pomnik
Chopina w Szanghaju jest jednocześnie najwyższym na świecie pomnikiem
Fryderyka Chopina.
















Instalacja z Chios
Lu Pin poznałam podczas 18. Międzynarodowego Pleneru Impresji Greckich, który miał miejsce w czerwcu br. na Chios. Urocza artystka z Chin zdobyła sympatię wszystkich pozostałych uczestników pleneru. Moją także. „Wszyscy ją tutaj kochają” - tak obecność Lu Pin komentowała komisarz pleneru p. Helena Zadrejko. „Jest niezwykle miła i wnosi między nas taki wschodni spokój”... Na plenerze Lu Pin obdarzona została wdzięcznym imieniem Lulusza. „Luluszka” - pieszczotliwie zwracali się do niej wszyscy. Ja jednak nazwałam ją sobie Łupinką, bo choć Lulusza brzmi pięknie, to w moim przekonaniu Łupinka głębiej odzwierciedla charakter Lu Pin. W tej drobnej Łupince kryje się bowiem ogromny świat wyobraźni i emocji. Jest niby taka porcelanowo delikatna, jednakże charakter ma niezwykle mocny.
Lu Pin w plenerowym krajobrazie Mesty odnalazła adekwatną do jej pasji formę plastyczną, w której wyraziła swoje artystyczne fascynacje. Barwne pejzażowe rysunki - każdy w innej tonacji - uzupełnione zostały oryginalną biżuterią wykonaną z osadzonych w srebrnej oprawie jedwabnych nici w odpowiednich do całości kolorach. W swoistej instalacji zamontowanej na starych drewnianych drzwiach, które symbolicznie potraktować można na przykład jako wrota prowadzące do dalekich kultur, Lu Pin z powodzeniem połączyła specyficzny krajobraz Mesty i całej natury Mastikochoria (w Mesta właśnie - jednej ze słynnych mastyksowych wiosek Chios - odbywał się plener) z jakże chińskim naturalnym materiałem.
Beata Żółkiewicz (Kurier Atenski, nr 687(1071) rok XX 06.08-12.08 2009r)




Lu Pin
Chinka urodzona w Szanghaju. Jest absolwentką Szanghajskiej Wyższej Szkoły Publikacji i Wydawnictw oraz Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W 2002 roku, na warszawskiej ASP, uzyskała dyplom z wyróżnieniem. Studiowała w pracowniach profesora Stanisława Słoniny oraz profesora Jana Kucza. Promotorem jej pracy Dyplomowej był profesor Janusz Pastwa. Przez dwa lata była asystentką na Wydziale Rzeźby w Instytucie Edukacji Plastycznej Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach. Uczestniczka artystycznych, międzynarodowych sympozjów, Biennale i warsztatów w Polsce, Chinach oraz Korei Południowej. Prace w kolekcjach w Kanadzie, Polsce i Chinach. Autorka pomnika F. Chopina w Szanghaju i Pekinie. Stypendystka programu wspierania twórców Marszałka Województwa Pomorskiego. W roku 2007 otrzymała od Ministra Kultury RP „Gloria Artis”, medal dla zasłużonych kulturze. W roku 2008 uhonorowana przez Ministra Spraw Zagranicznych RP dyplomem „Za wybitne osiągnięcia w dziedzinie promocji kultury polskiej za granicą”.



   Gdy ma się za sobą kilkanaście lat życia poza ojczyzną, to można się czuć częściowo uprawnioną do oceny swojej emigracyjnej sytuacji, pozycji zawodowej i właściwie tego wszystkiego co wynika z decyzji o życiu w Europie. Nieustannie to robię, a bilans wychodzi mi na zero. Fajnie się w Europie pracuje, ma się dobry kontakt z odbiorcami sztuki, dla której zrozumienie jest w mojej opinii większe niż w Chinach, lecz to, czego mi najbardziej brakuje, to rodzina. Rekompensuję sobie częściowo ten brak intensywną pracą twórczą, do czego klimat w Polsce jest z pewnością znakomity.
   Moi rodzice nie zachęcali mnie do studiowania na kierunkach artystycznych. Jako ludzie z natury pragmatyczni uważali, że powinnam mieć jakiś konkretny zawód. Sztuka, to rzecz niepewna i żyć z niej trudno, mawiali. Ostatecznie skończyłam Szanghajską Wyższą Szkołę Publikacji i Wydawnictw. Jak się później okazało ten kierunek dla mnie też nie był wymarzony. Miałam wrażenie, że nie zajmuję się tym czym bym chciała. Towarzyszyło temu uczucie traconego czasu. Myślałam o pracy w zupełnie innej branży, pragnęłam mieć do czynienia z kulturą, a zajmowałam się rzeczami dla mnie nieistotnymi. Całkiem niespodziewanie, w 1995 roku poznałam w Szanghaju dwóch polskich plastyków i w efekcie zawiązanej przyjaźni zostałam zaproszona do Polski na kilka miesięcy. Jestem tu już ponad 13 lat.
   Polska, to ciekawy kraj o dużych możliwościach i łagodnym klimacie. Nie lubię upałów, więc mi się tutaj spodobało, zwłaszcza, że bardzo lubię muzykę Chopina a tu jej było pod dostatkiem. Zaczęłam nałogowo jeździć do Żelazowej Woli i poznawać wszystkie polskie drogi tego kompozytora. Wkrótce stanęłam do egzaminów wstępnych na warszawską ASP i zostałam przyjęta. Rzeźba ma dla mnie specjalne znaczenie, choć również lubię malować. Pamiętam swoje pierwsze zafascynowanie wystawą Rodena w centrum Szanghaju. To było prywatne „spotkanie 1. stopnia” z kulturą Zachodu. Dzisiaj myślę, że mogło być ono impulsem, który dalej mną pokierował. Biżuteria artystyczna jest dla mnie odskocznią od ciężkiej pracy rzeźbiarki. Uważam ją za małą formę rzeźbiarską. W porównaniu z monumentalnym obiektem różnicę widzę głównie w formacie. Oczywiście, tak jak każdej rzeźby nie można uważać za dzieło wybitne, tak też każdej pracy biżuteryjnej nie można traktować jako dzieła artystycznego. Granica jest cienka. Najbardziej interesuje mnie rzeźba w wolnej przestrzeni, im większa tym ciekawsze wyzwanie. Nieustannie pracuję nad Chopinem. Studiuję jego postać, korzystając z wszelkich możliwych źródeł. Chciałabym móc jeszcze raz wykonać jego pomnik. Mam chyba dobry pomysł. Tym razem chciałabym skupić się nad jego osobowością, bo poprzednia realizacja związana była z próbą interpretowania jego muzyki.
   Oprócz pracy nad Fryderykiem Chopinem od dwóch lat przygotowuję projekt pomnika Marii Curie-Skłodowskiej. To była wspaniała kobieta i myślę, że Polska nie wykorzystuje w pełni tej ikony. Jestem również zafascynowana osobą Tadeusza Kantora, któremu chciałabym poświęcić jeden ze swoich projektów rzeźbiarskich. W swojej warszawskiej pracowni kończę rzeźbę greckiej dziewczynki z wyspy Chios. Będę ją w styczniu prezentować na wystawie w Atenach. W dalszej perspektywie mam na uwadze zaprojektowanie pomnika Konfucjusza, największego chińskiego myśliciela. Ciekawe, czy w Polsce znajdzie się miejsce na taką realizację? Marzy mi się znalezienie środka, który połączyłby kulturalnie moje dwie ojczyzny. Z przykrością odkrywam, że wzajemna wiedza o naszych społeczeństwach nie jest rozległa. Funkcjonują raczej mity a mamy już przecież 9 rok nowego wieku. Nie mam żalu do Polaków o ich nieznajomość Chin, bowiem głównie budują sobie oni opinię na podstawie obrazów z mediów. Tak samo jest z drugiej strony.
Studia na ASP bardzo sobie cenię, choć nie było łatwo, ale na chińskich uczelniach też trzeba wylać sporo potu. Na warszawskiej ASP studiowałam na początku dość intuicyjnie: prawie nic po polsku nie rozumiałam a tematy były przecież różne. Zajęcia praktyczne uważałam za najłatwiejsze, bo nie trzeba było się po polsku komunikować, a na teorii włączałam dyktafon. Prawie każdego dnia w pracowni kolega tłumaczył mi wszystko na angielski. Tak było do 3. roku. Później szło trochę łatwiej. Do dzisiaj pamiętam jak mój tłumacz wił się, próbując przetłumaczyć na angielski wątek wykładu z filozofii, dotyczący różnicy między „miłośnikiem” a „kochankiem” z Platona. Warszawska ASP to świetna uczelnia. Miałam szczęście studiować pod kierunkiem wspaniałych profesorów. Dla mnie wychowanej w surowych murach chińskich uczelni, to co się działo na polskiej Akademii wywoływało zdumienie. Zwyczaje studentów artystycznych uczelni w Polsce są tutaj raczej dobrze znane, ale ja musiałam się do tego stopniowo przyzwyczajać. Prawie codziennie działy się w pracowni najrozmaitsze hece. Jak to wszystko mogli znieść nasi profesorowie, sama nie wiem. Z czasem tak dalece się przyzwyczaiłam, że nawet miotający rzeźbami przez okno studenci nie robili na mnie specjalnego wrażenia.
Był taki jeden mój ulubiony przedmiot – kompozycja. Sądzę, że pilność z jaką uczęszczałam na zajęcia do pracowni św. Pamięci profesora Ryszke opłaciła się.
  Moja biżuteria jest konstruowana na bazie materiałów kojarzących mi się z Chinami. Sporo rzeczy wykonuję z jedwabiu. Polskie akcenty zaznaczam, łącząc kryształy górskie ze srebrem i skórą, takie chłodne klimaty. Instalacje rzeźbiarskie powstają z tkanin znanych tak w Polsce, jak i w mojej ojczyźnie. Bawię się formą, tworząc instalacje z jedwabnej biżuterii. Zauważyłam pewien istotny, pozytywny wpływ jaki na poziom mojego warsztatu mają uprawiane przeze mnie tak rozmaite dziedziny. Z jednej strony precyzja złotniczego warsztatu, z drugiej rzeźbiarskie, przestrzenne spojrzenie na biżuterię. Jedno wspiera drugie tylko czasu tak bardzo mało.
Nie posiadam rozległych, branżowych kontaktów towarzyskich, ciągle z czasem jestem „pod kreską”, a w przyjaźnie trzeba mocno inwestować. Generalnie Polacy odnoszą się do mnie przyjaźnie, zresztą ja sama nie dzielę ludzi ani na rasy ani też na tych „lepszych” czy „gorszych”. Cenię sobie ludzi pracowitych i uczciwych. Mam w Polsce paru przyjaciół pracujących artystyczną biżuterią oraz kilkoro dobrych znajomych spoza tych kręgów. Najwięcej znajomych pozostawiam poza Polską, po uczestnictwie w międzynarodowych sympozjach czy plenerach. Staram się brać udział w ciekawych wydarzeniach artystycznych, to jest bardzo inspirujące. Konkursy z reguły omijam. Brak mi dobrej opinii o zagranicznych komisjach, gdziekolwiek by one nie były. Jeśli jest dobry temat, to sama organizuję sobie pieniądze na jego realizację.
   Jedwab, kryształ czy każdy inny materiał jest dla mnie rodzajem medium, które pozwala mi za pośrednictwem sztuki kontaktować się z odbiorcą. Nie wykonuję biżuterii z bursztynem – to polska specjalność. Każdy materiał może być rzeźbiarskim surowcem ale nie każdy materiał może być akceptowalnym materiałem na biżuterię. Nie wszystko ludzie chcą na siebie założyć. Odnoszę wrażenie, że zwłaszcza w ostatniej dekadzie artystyczna biżuteria staje się coraz bardziej elementem ubioru aniżeli ekscentrycznym, drogim dodatkiem. Stąd pewnie wynika taka mnogość nowych, rozmaitych surowców używanych do jej tworzenia.
Rzeźbiąc, najchętniej pracuję w glinie. Kończy się to zazwyczaj brązowym lub kompozytowym odlewem. Kucie kamienia też mi podobno idzie nie najgorzej, ale do tego trzeba mieć masę, a ja ważę tylko 43 kilo. Na Akademii zawsze wybierałam do ćwiczeń największe bryły, lecz później gorzko tego żałowałam. Praca ze szlifierką czy młotem pneumatycznym dla kobiety, nawet gdy jest rzeźbiarką, nie jest ekstremalnie pociągająca. Rozumiem, iż jest to ostatecznie pewnie sprawa ceny.



Utkane z jedwabnej nici

Śladów na zawsze Lu Pin jako artystka pozostawi zapewne znacznie więcej. W głowie już ma kilka nowych monumentalnych projektów, ale pasjonuje się także dużo mniejszymi formami artystycznymi. Lu Pin projektuje bowiem biżuterię artystyczną. - Traktuję tę biżuterię jako małe formy relaks w przerwach pomiędzy rzeźbieniem. Lubię kolory i fascynuje mnie materiał, którego w tych pracach używam -wyznaje. Aten materiał, to głównie różnokolorowa jedwabna nitka łączona ze srebrem oraz kryształ górski, a czasem ametyst, komponowane ze srebrem i naturalną skórą. „Jedwab kojarzy mi się z dzieciństwem, z czymś bardzo naturalnym, to organiczna cząstka mojej osoby” - wyznaje Lu…
Beata Żółkiewicz (Kurier Atenski, nr 687(1071) rok XX 06.08-12.08 2009r)







[ drukuj ]


Źródło wiadomości:
3(9)




Wydawca    Redakcja    Prenumerata    Reklama    Pomoc    Polityka prywatności    
Wszelkie prawa zastrzeżone.