Właściciele tamtejszych kopalni twierdzą, że mianem kanadyjskiego diamentu można określać tylko te wydobyte, pocięte i oszlifowane w kraju klonowego liścia. Sprzedawcy zaś oponują, że miejsce szlifowania nie ma nic do rzeczy, przywołując na poparcie swojej tezy żarcik: czy jeśli pojedziemy do Stanów obciąć włosy, to po powrocie do Toronto będziemy już Amerykanami?
Jeszcze do niedawna największymi producentami diamentów były Bostwana, Rosja i Republika Południowej Afryki. Obecnie dołączyła do nich Kanada, w bardzo szybkim tempie doganiając Republikę Południowej Afryki. Jednak zdaniem ekspertów prawdziwa diamentowa gorączka w tym najbogatszym kraju świata dopiero się zaczyna.
Odkrycie szalonego ekscentryka
W 1991 roku geolog Charles Fipke, znany ze swego uporu, odkrył w okolicach kanadyjskiego miasteczka Yellowknife duże złoża diamentów. Odkrycie Chucka, jak go nazywają właściciele kopalni diamentów, zmieniło cały światowy rynek. Kanadę zalała fala poszukiwań finansowanych przez setki firm. W efekcie już po kilku latach od wyczynu ekscentrycznego Charlesa Fipke pracowały pełną parą na północy Kanady dwie kopalnie, dostarczając na rynek światowy wysokiej jakości diamenty. W następnych kilku latach dołączyło do nich kilka następnych.
Zmiana jakościowa
Pojawienie się kanadyjskich diamentów zmieniło radykalnie rynek. Do tej pory, ze względu na geograficzne położenie dotychczasowych liderów, dominował tradycyjny, nieco już przestarzały model handlu. W zamkniętym kręgu producentów diamentów traktowano początkowo Kanadyjczyków jak nuworyszy. Jednak szybko zdobyli respekt i zaufanie branży. Za diamentami z Kanady przemawiały nowe technologie wydobycia i nowoczesny styl robienia interesów. Dzięki temu cały rynek przeszedł swoisty lifting i tchnięty ożywczym polarnym powietrzem zaczął się rozwijać jak inne dzisiejsze branże. Wielki monopolistyczny kartel De Beers musiał nie tylko ustąpić miejsca, ale zrewidować swoje podejście rynkowe. Zaprzestał, jak to robił przez dziesiątki lat, wyznaczać, kto może kupić nieoszlifowane diamenty, a kto nie. To samo zrobili Rosjanie. Dzięki kanadyjskim wydobywcom na bardzo konserwatywnym rynku diamentów zaczęły kiełkować zasady wolnej konkurencji.
Znikają ślady krwi
Do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku diamenty naznaczone były krwawą etykietką. Przyczyniły się do tego pochodzące z różnych wieków opowieści o pożądaniu, jakie wśród ludzi wywoływały, prowadząc ich często na drogę zbrodni i występku. Ten obraz przyciemniały również relacje podróżników i dziennikarzy o niewolniczej pracy i torturach stosowanych w afrykańskich i rosyjskich kopalniach, a także doniesienia o finansowanych ze sprzedaży diamentów wojnach domowych w Angoli, Kongo czy Sierra Leone. Coraz częściej określano diamenty mianem “krwawe”. To negatywne spojrzenie przełamały dopiero diamenty z Kanady. Tamtejsi producenci zaproponowali nową koncepcję diamentu jako marki, opatrując ją symbolem graficznym (z kształtu diamentu wyrasta klonowy liść) oraz stosowną, zastrzeżoną nazwą “Truly Canadian”. Towarzyszyły temu specjalne certyfikaty potwierdzające pochodzenie diamentów: “oczywiście, kanadyjskie i absolutnie polarne”. Takie podejście zmieniło cały rynek i zdjęło z diamentów krwawe odium. Od tamtej pory można już było powiedzieć: “Prawdziwy diament musi być wyjątkowy, tak jak osoba, której chcemy go podarować, ale także jak firma, która go wydobyła”. Ten slogan do dziś Kanadyjczycy skwapliwie wykorzystują w swoich korporacyjnych reklamach.
Brytyjczycy i Australijczycy bronią tego, co kanadyjskie i amerykańskie
Dwie najbardziej rozwijające się kopalnie diamentów w Kanadzie kontrolowane są dziś przez zagraniczne firmy. Pierwsza historycznie kopalnia Ekati zarządzana jest przez BHP Billiton z Australii ( ok. 4 milionów karatów rocznie), a większościowym udziałowcem drugiej – Diavik, której wydobycie szacuje się na blisko 3 miliony karatów rocznie, jest firma Rio Tinto z Londynu (obie kopalnie dzieli odległość 35 km). Ostatnio swoją działalność zaktywizował także w Kanadzie koncern De Beers, który jest obecnie zaangażowany w 30 projektach badawczych. Ich celem jest odkrycie kolejnych złóż diamentów w Kanadzie. Jeden z takich projektów zakończył się powodzeniem i począwszy od 2007 roku w okolicy jeziora Snap ruszy produkcja, wg szacunkowych danych, ok. 1.9 miliona karatów diamentów rocznie. Przewiduje się, że będzie utrzymywana przez 20 lat.
Jak twierdzą eksperci, ponad 45 procent ogólnoświatowych wydatków na poszukiwanie diamentów ponosi Kanada. O popularności kanadyjskich diamentów świadczy również ostatni kontrakt na dostawy diamentów, jaki amerykańska firma Tiffany zawarła z jedną z firm związanych z kopalnią Diavik. Transakcję natychmiast okrzyknięto symboliczną. Oto wreszcie diamenty w tradycyjnie amerykańskich wyrobach jubilerskich – dla których, tak na marginesie, Ameryka Północna jest największym rynkiem – będą pochodzić z sąsiedniej Kanady, a nie z innego kontynentu. I stąd też wielka dyskusja na temat tego, jakie diamenty można nazywać kanadyjskimi. A nam pozostaje tylko uczyć się gospodarczego patriotyzmu, i to zarówno w sensie lokalnym, jak i kontynentalnym.
Tekst powstał na podstawie informacji zawartych w dodatku Northern Lights (Canadian Jeweller 2004) oraz materiałów prasowych kanadyjskich kopalni diamentów.
|